安装 Steam
登录
|
语言
繁體中文(繁体中文)
日本語(日语)
한국어(韩语)
ไทย(泰语)
български(保加利亚语)
Čeština(捷克语)
Dansk(丹麦语)
Deutsch(德语)
English(英语)
Español-España(西班牙语 - 西班牙)
Español - Latinoamérica(西班牙语 - 拉丁美洲)
Ελληνικά(希腊语)
Français(法语)
Italiano(意大利语)
Bahasa Indonesia(印度尼西亚语)
Magyar(匈牙利语)
Nederlands(荷兰语)
Norsk(挪威语)
Polski(波兰语)
Português(葡萄牙语 - 葡萄牙)
Português-Brasil(葡萄牙语 - 巴西)
Română(罗马尼亚语)
Русский(俄语)
Suomi(芬兰语)
Svenska(瑞典语)
Türkçe(土耳其语)
Tiếng Việt(越南语)
Українська(乌克兰语)
报告翻译问题
200 gramów czerwonych mrówek (najlepiej tych agresywnych, co potrafią ugryźć tak, że aż ci się żyły w mózgu rozszerzą)
50 gramów mrówek czarnych (dla kontrastu kolorystycznego, bo w końcu jemy też oczami, kurwa)
1 cebula pocięta w kostkę tak nierówno, jakby rąbał ją epileptyk w trakcie ataku
2 ząbki czosnku przepuszczone przez prasę zardzewiałą od czasów PRL-u
Szczypta pieprzu z dna torebki, gdzie zbierają się głównie rozgniecione karaluchy
Odrobina soli himalajskiej (bo trzeba tej potrawce nadać jakiś absurdalny prestiż)
Przygotowanie:
Mrówki zbieramy gołymi rękami, najlepiej wsadzając patyk w mrowisko i czekając, aż te małe skurwiele wejdą ci na przedramię, skąd zgarniasz je do słoika.
Na patelni rozgrzewamy odrobinę zjełczałego masła, wrzucamy cebulę i czosnek, smażymy
Dorzucamy nasze mrówki, które w kontakcie z gorącą powierzchnią zaczną wydawać dźwięk przypominający mikroskopijne wrzaski potępieńców.