Steam installieren
Anmelden
|
Sprache
简体中文 (Vereinfachtes Chinesisch)
繁體中文 (Traditionelles Chinesisch)
日本語 (Japanisch)
한국어 (Koreanisch)
ไทย (Thai)
Български (Bulgarisch)
Čeština (Tschechisch)
Dansk (Dänisch)
English (Englisch)
Español – España (Spanisch – Spanien)
Español – Latinoamérica (Lateinamerikanisches Spanisch)
Ελληνικά (Griechisch)
Français (Französisch)
Italiano (Italienisch)
Bahasa Indonesia (Indonesisch)
Magyar (Ungarisch)
Nederlands (Niederländisch)
Norsk (Norwegisch)
Polski (Polnisch)
Português – Portugal (Portugiesisch – Portugal)
Português – Brasil (Portugiesisch – Brasilien)
Română (Rumänisch)
Русский (Russisch)
Suomi (Finnisch)
Svenska (Schwedisch)
Türkçe (Türkisch)
Tiếng Việt (Vietnamesisch)
Українська (Ukrainisch)
Ein Übersetzungsproblem melden
Na ulicy Ogrodowej 5, w miejscu gdzie wszystko było zawsze „w sam raz” – ani za głośno, ani zbyt cicho, ani za słodko, ani za gorzko – żyła pani Honorata Nowicka, kobieta wyjątkowa. Miała 72 lata, kochała irysy, sudoku i tajemnicze książki. Codziennie punktualnie o 5:30 rano wypijała herbatę rumiankową, mówiła "dzień dobry" sikorkom i sprawdzała, czy nie pojawiła się nowa plama na liściach róży "Królowej Małgorzaty".
Ale pewnego ranka coś ją zaniepokoiło. Konewka. Jej ulubiona metalowa konewka w kropki – ta sama, którą dostała od wnuczki na 60. urodziny – ważyła zbyt dużo.
– Co jest, do jasnej hortensji…?
Był tam śledź. Prawdziwy. Żywy. Siedział jakby nigdy nic, z ogonem złożonym po rybiemu i wyrazem znudzenia na srebrnej twarzy. A potem, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, mrugnął do niej.
– Dzień dobry, pani Honorato – powiedział. – Nazywam się Fryderyk. Jestem śledziem. I potrzebuję pani pomocy.